0
Ladyage 12 lutego 2016 21:11
Pływające all-inclusive ;-)

Relacje z podróży czytam na 4F4 od dawna i w końcu uznałam, że nadszedł i mój czas by dorzucić kamyczek do tego ogródka. Do opisania wybrałam to, z czego relacji jeszcze tu nie widziałam (a może komuś się przyda) - mianowicie krótki rejs na Bahamy.

Dlaczego właśnie rejs (i to tak krótki)? - W ramach czerwcowej "promocji" Iberii na loty do Ameryki Środkowej kupiłam bilet open jaw na trasie Barceloma-Panama City i Miami-Madryt. Trasę zamknęłam lotem PTY-MIA, po czym rozpoczęłam planowanie pobytu. Na początku chciałam spędzić zaplanowane (niestety tylko - ograniczony urlop) 6 dni w Miami zwiedzając na miejscu miasto i okolice. Trochę przypadkowo zawitała w mojej głowie idea rejsu - nigdy wcześniej nie miałam okazji zwiedzać w ten sposób. Ponieważ daty lotów miałam sztywne, ograniczona byłam do najkrótszych możliwych, tzw. "weekendowych" rejsów 4 i 5-dniowych z wypłynięciem z MIA (teraz wiem że FLL miałby nawet bogatszą ofertę, ale cóż - może następnym razem...). Statek w tak krótkim czasie nie popłynie daleko, w grę wchodzą w sumie tylko Bahamy lub Meksyk.

Od początku w odpowiadających mi datach i porcie możliwe były rejsy 2 firm - obu potężnych i renomowanych - Royal Caribbean i Carnival. Cenowo znacznie korzystniej wyszedł RCC i właśnie tam, poprzez ich amerykańską stronę internetową (polska miała te same oferty droższe i bez różnych "bonusów") zarezerwowałam rejs na trasie:

1 dzień - wypłynięcie z Miami
2 dzień - Nassau na Bahamach
3 dzień - CocoCay (prywatna wyspa RCC na Bahamach)
4 dzień - Key West
5 dzień - powrót do Miami.

Dzień 1.

Zaokrętowanie rozpoczyna się według planu od 11:30 (dostaje się maila z podaną godziną "embarcation" w zależności od tego, na którym pokładzie ma się kajutę / statusu posiadanego w RCC). Należy stawić się w Port of Miami, oddać bagaż "rejestrowany" w ręce bagażowych, a z "podręcznym" udać się do kontroli bezpieczeństwa i check-inu.

(Z góry przepraszam za jakość zdjęć, robione telefonem).

W kolejce do kontroli bezpieczeństwa


W oczekiwaniu na check-in


"Majesty of the Seas" jest najstarszym i najmniejszym okrętem we flocie Royal Caribbean - zabiera na pokład tylko ;-) ok. 2500 pasażerów. Statek miał w tym roku zostać wycofany z użycia, ale RCC postanowiło poddać go generalnemu remontowi (ma mieć miejsce w kwietniu) i zostawić do użycia na tych najkrótszych trasach. Mimo swojego wieku okręt jest dobrze utrzymany i bardzo czysty -na tym punkcie jestem szczególnie wrażliwa ;-)

Majesty of the Seas podczas zaokrętowania. W Miami tego dnia pochmurno i deszczowo.



Mimo pełnego obłożenia wszystko szło bardzo sprawnie i szybko. Przy check-inie otrzymuje się tzw. Seapass - kartę, która pełni rolę klucza do kajuty, karty płatniczej, karty pokładowej i dokumentu identyfikacyjnego w jednym.

Seapass

Na karcie jest też podany wybrany przez nas czas kolacji, jadalnia i stolik, ta duża siódemka to numer "muster station" przy której pierwszego dnia o 15 odbywa się obowiązkowe dla wszystkich szkolenie ratunkowe.

Kajuta jest dostępna od godziny 13, jeżeli jest się na pokładzie wcześniej można np. zjeść lunch w jednej z dostępnych samoobsługowych restauracji/bufetów. Duży bagaż, oddany w porcie trafia pod drzwi kabiny do godziny 19.

Ponieważ płynęłam sama uznałam, że nie ma większego sensu płacić (dużo) więcej za kabinę typu "suite" czy nawet z oknem. Moja to "inside stateroom", na początku wydawała mi się klaustrofobicznie mała, ale można się przyzwyczaić - poza tym nie spędzałam w niej czasu poza spaniem. Każda kajuta ma swojego "stateroom attendant" i, chyba że zostawi się kartkę "do not disturb", jest sprzątana nawet 2 razy dziennie. Łazienka mikroskopijna ale bardzo czysta, ciśnienie wody bardzo dobre.



Wypłynięcie z portu w Miami -godz. 16:00








Kilka ogólnych uwag na temat żeglowania - nie mam choroby lokomocyjnej, morskiej też nigdy nie doświadczyłam. Przed rejsem najczęściej widziałam uwagi, że przy dużym okręcie nie czuć jest tego, że płynie. Niestety, nie była to w moim przypadku prawda. Choć fal nie było dużych, to jednak mocno czułam ruch pokładu, schody "uciekały" spod nogi, a wieczorem kiedy położyłam się spać to czułam się jak dziecko w kołysce, toczone z boku na bok. Myślałam że nie obejdzie się bez leków (dostępne na statku), ale zmęczenie było mocniejsze, a następnego dnia organizm się najwidoczniej przyzwyczaił.

Następnego dnia - Nassau.

Dodaj Komentarz